|
|
|
Zapraszam do stron "AdamART" |
|
|
|
Witaj w Serwisie "AdamART"
Strony Serwisu dostosowane są do rozdzielczości: 1024x768 piks.
Do prawidłowego wyświetlania zawartych tu informacji zaleca się stosowanie przeglądarki Mozilla Firefox 3.0 oraz łącza 1Mb/s
Katalog stron - 4DEV
Od roku 2009 serwis monitoruje STAT24
25 stycznia 2009 wyzerowany został licznik gości zagranicznych. Dziś kolekcja Flag przedstawia się następująco:
Serwis "AdamART" przegląda dziś 5 odwiedzający (41 wejścia) na podstrony. |
|
|
|
|
|
|
|
O Tatarach |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Ciekawostki z Regionu O Tatarach -- Jak starobielszczanie rozgromili Tatarów, a potem biegali --
- Biegajcie! Biegajcie! - chłopiec, może dziesięcioletni, padł jak martwy przed bramą grodziska. Dobrzyk, który wartę sprawował na bramie uderzył we wrzask: - Tatary idą!!! W pobliskim kościele bito w dzwony.
Chmarą, hordą, galopem szła orda tatarska na Racibórz, podjazd ledwo, odprysk wielotysięcznej mongolskiej armii, która, jak niewstrzymany taran, miażdżyła Europę. Wieszczono koniec świata, gniew Boży antychrysta. Księża nakazywali pościć i gotować się na śmierć i na sąd Chrystusowy. Na całym Śląsku nie zgromadzono więcej niż 7,5 tysiąca zbrojnych mężczyzn. Armia wielkiego Batu Chana zalewająca Europę liczyła 150 tysięcy gotowych oddać życie za Tamerlanowego potomka wojowników. Niekończące się szeregi wąskookich najeźdźców roznosiły w pył wszystko, co napotkały na swej drodze. Jeden tylko oddział Bajdara (główne Batu Chana szły bowiem na Węgry) w jeden dzień zmiótł całe małopolskie rycerstwo, spalił Kraków i pędził dalej, na spotkanie księcia raciborskiego, Mieszka Otyłego, któremu służyli również zbrojni z grodziska nad Białą.
Mieszko zwany Otyłym, syn Kazimierza Opolskiego i bułgarskiej carewny, Wioli, miał ledwie 21 lat, a opasły był, jakby żarł nieprzerwanie lat 40, powiadano, że z choroby. Tłusty książę na wieść o zbliżaniu się Tatarzyna, kazał spalić wszystkie mosty na Odrze.
Grodzisko nad Białą, śliczny przez Mieszkowego ojca postawiony zameczek myśliwski w miejscu zwanym Bilis, pobliski gród Gołęszyców i wszyscy znad Soły, Skawy i Białej zostali bez obrony. Zdrowi mężczyźni, jak jeden mąż, stawili się na rozkaz księcia w Raciborzu, aby tam opierać się mocom piekielnym, które nadciągały galopem, krzycząc: “Ałla! Ałla! Ałła!” i wymachując drzewcami, na których pozatykane mieli nadgniłe już głowy co znaczniejszego rycerstwa polskiego.
W chatach zostały kobiety, dzieci i starcy, którzy nie mieli co liczyć na łaskę. Przybycie zdobywców wyprzedzały krwawe opowieści o ich okrucieństwie, o biciu dzieci kijami aż do wypłynięcia mózgu, o obcinaniu nosów i uszu kobietom, o żywcem rozdzieranych dla rozrywki starcach. I nikt nie zastanawiał się, ile w tym było prawdy. Fakt, że w ciągu tygodnia pomniejsze siły tatarskie pół Polski obróciły w popiół i trupiarnię.
Dobrzyk z przerażoną matką, z lamentującą babką z płaczącymi siostrami, z ciotkami w ataku histerii biegli przed siebie, ściskając w ręku maleńkie tobołki z kilkoma najpotrzebniejszymi w drodze rzeczami. Krzycząc i płacząc, na drogę wyległo całe grodzisko. Za nimi kuśtykał stary Łopata, błagając pomocy.
- W góry, ludzie,w góry! – pohukiwał dziadulo Broda.
- W górach zbóje! Nad rzekę, nad rzekę! – krzyczała Ciecirada, żona wodza osady, mająca pod jego nieobecność większy posłuch.
Nad rzeką Białą stanęli, nie wiedząc, co robić dalej.
Bajdar i Ordu Chan tymczasem gnali na Legnicę, gdzie grupowało się rycerstwo śląskie. Niewielki oddział zwiadowczy odbił na południe, by spalić Racibórz. Pogardzali jeźdźcy burzy tym zaszytym w lasach, przywiązanym jak grzyby do ziemi, nieruchawym ludem. Nie spodziewali się skutecznego oporu. Również Stasiek, Dobrzykowy ojciec, Mikołaj, Cieciradyn mąż oraz inni zbrojni znad Białej nie mieli złudzeń, że nadchodzi Sąd. Poddawać się jednak w jasyr nie mieli zamiaru. Z krzaków patrzyli, jak wróg szuka brodu na Odrze. Łucznicy napięli cięciwy. Za nimi stały raciborskie mieszczki, nawet dzieci z kijami do spychania Tatarów z powrotem do rzeki.
- Nad rzeką konie poić będą. Konie nas wyczują – krakał Drogomysł.
- Nie ma ratunku dla nas! Tu czekajmy na ostateczny trybunał! - ryknęła płaczem Cirzpina, Dobrzykowa matka.
- Diabeł jaskini się boi, miejsca zamkniętego – szepnęła wiedźma, Żerzucha.
- Ja znam! Ja wiem! - krzyknął Dobrzyk. Minionej jesieni zapędził się z ojcem, polując na jelenia, pół dnia drogi stąd, na szczyt zwany Trzy Kopce. Tam odkryli wejście do jaskini.
Dziwaczny pochód pochlipujących kobiet z dziećmi i stękających staruszków prowadzonych przez chłopca cały dzień niemal szedł w górę rzeki, potem szczytami, lasami na Trzy Kopce. Tam, niedaleko pod szczytem znajdował się kamienny labirynt– ciągnące się na kilometr, kilkupoziomowe kamienne korytarze. I tam się schronili, nie wiedząc, jak długo przyjdzie im w nich żyć.
Tatarzy pod Raciborzem pokonani! - wieść szła borem, lasem, szybciej niż rączy jeleń. Tłusty książę wraz z rycerzami znad Białej jako jedyni na ziemiach polskich pokonali Tatarów! Obronili gród! Książę natychmiast dał rozkaz wymarszu na Legnicę, gdzie oczekiwano go teraz, jak zbawcę.
Stasiek, ojciec Dobrzyka, Cieciradyn Mikołaj, pan Sułek i inni bielscy stali na lewym skrzydle pod rozkazami Mieszka, oczekując na sygnał do ataku. Był 9 kwietnia 1241 roku. Nie minęło półtora tygodnia, jak odparli Tatarów pod Raciborzem. Podbudowani dobrą wiarą, jaką zasiali w sercach śląskich rycerzy, z obawą, ale bez lęku patrzyli na ciągnące się po horyzont morze siejących grozę wojowników o krótkich nogach i płaskich nosach.
- W rzyć też wziąć umieją! I myśmy, nie chwaląc się, tego dowiedli! - wykrzyknął gromko pan Sułek.
Książę przeżegnał się i dał znak. Ruszyli.
Nie miejsce tu, aby odtwarzać losy tej krwawej bitwy. Dość powiedzieć, że psy i kruki przez wiele tygodni jeszcze miały, co jeść.
A było tak, że gdy zwycięstwo przechylać się zdawało na korzyść rycerstwa polskiego, mongołowie cofnęli się, a na czoło wyszedł chorąży z długim drzewcem, na którego wierzchołku tkwiła głowa potworna, szpetna, zarośnięta. Chorąży mongolski począł drzewcem machać i z oczu, uszu i ust ściętej głowy dym poszedł tak smrodliwy, że rycerze i ustać nie mogli. Broń ów szatańska wykonana przez chińskich saperów popłoch i zamieszanie wzbudziła wśród naszych.
W żółtawym dymie wprost przed Staśkiem i panem Sułkiem przebiegła postać jakaś ciemna na koniu, wykrzykując: “Biegajcie! Biegajcie!”
- Nie nasz! - powiedział Stasiek, kaszląc i przecierając załzawione oczy.
- Nasz! Nasz! Nasi biegają! - wycharkał pan Sułek, spluwając obficie na wszystkie strony żółtą śliną. On pierwszy, nie oglądając się, skierował konia do odwrotu.
- Biegajcie! Biegajcie! - powtórzyła niknąca w żółtej mgle postać.
- Odwrót! - krzyknął Mieszko. I wszyscy bielscy i raciborscy i cieszyńscy wojowie dali nogę z legnickiego pola. Z małych mongolskich gardeł wydarł się dziki okrzyk tryumfu.
- Gorze nam się stało! - wykrzyknął strasznym głosem głównodowodzący rycerstwem książę Henryk Pobożny, widząc ucieczkę Mieszka z jego rycerzami.
* * *
Miesiąc cały kobiety, dzieci i starcy z grodziska nad Białą, siedzieli w jaskini pod Trzema Kopcami, Dobrzyk z innymi chłopcami zasadzki na małe zwierzęta porobili w całej okolicy, gdy Ciecirada nakazała wszystkim opuścić jaskinię.
- Czas nam z powrotem – mówiła z wahaniem. - Może kto z naszych wrócił – zachlipała cicho. - Wojny tak długo nie trwają. Jak by się miał świat skończyć , to już.
I gdy zebrali się i już mieli ruszyć w drogę, mała Ofka, Dobrzykowa siostra zaczęła śmiać się i klaskać w dłonie, wskazując przed siebie
- Łosiu! Łosiu! - szczebiotała.
Istotnie. Drogę zagradzał im potężny biały łoś o rubinowych oczach.
- Z powrotem do jaskini – rzuciła ostro wiedźma Żerzucha i wszyscy, jak na komendę, zrobili w tył zwrot.
* * *
Cuda działy się w oblężonym Raciborzu. Bez jedzenia, bez picia, nieustannie nękani, podpalani, ogłuszani dzikimi krzykami, przez kilka miesięcy odpierali próby zdobycia miasta przez Tatarów, którzy przyszli tu ponownie po legnickim zwycięstwie. Nie mogąc zdobyć miasta, łupili, gwałcili i mordowali wszystko, co się ruszało pochowane przed nimi w okolicznych lasach, grotach i siołach. Z nudów wyrżnęli niemal całkowicie starożytne plemię Gołęszyców i spustoszyli Morawy. Pod Trzy Kopce jednak nie dotarli i tamtejszej jaskini ich szpiedzy nie wytropili. Na świętego Marcelego odeszli spod raciborskich murów.
Cud się stał. Wymodlony przez świętą księżniczkę Kunegundę, przez Peregryna, Wincentego i przez wszystkie pobożne śląskie i małopolskie dusze.
11 grudnia 1241 zmarł w Karakorum trzeci syn Czyngis Chana, władca wszystkich Mongołów, Ugedej. Aby nie stracić niczego w rozgrywce o władzę w osieroconym imperium, Batu Chan nakazał całej wszechpotężnej armii taktyczny odwrót, stwierdzając, że resztę Europy zajmie sobie później.
Tatarzy odeszli, ciągnąc ze sobą tłumy kobiet, młodzieńców, dzieci, koni, bydła, owiec i zwierząt jucznych obładowanych wszelkimi dobrami. W wyludnionych, złupionych księstwach zapanował chaos i anarchia. Racibórz niezdobyty przez mongolskich wojowników, został spalony osiem lat później przez biskupa ołomunieckiego, Brunona ze Schaunenburga, a winę za to z czasem przypisano Tatarom.
Długo rubinooki łoś bronił ludziom wyjścia z jaskini pod Trzema Kopcami. Kiedy tylko ktoś ogłaszał, że sen, czy wróżba, czy głos jakiegoś świętego mówił mu, że pora już wrócić, na ścieżce pojawiał się on – łoś albinos. Dobrzyk urósł, zmężniał. Niejednego jelenia, niejednego rysia już sam upolował. Wreszcie pewnego dnia łoś nie pojawił się. Można było wrócić, zacząć życie na nowo, czekać na ocalałych mężów, opłakać tych, co nie wrócili.
* * *
Opustoszały kraj trzeba było na nowo zaludnić, odbudować. Ściągnął otyły książę osadników z tych terenów, na które Tatarzy nie dotarli, zwanych tu niemcami, bo nie umiejąc się porozumieć z tutejszymi, sami byli jak niemi. Nad rzekę Białą przybywa niejaki Bertold, który ze swoimi ludźmi zakłada wieś Villa Bertholdi nazwaną wiele stuleci później Komorowicami. Ponieważ do grodziska wrócili ludzie z gór, nowi osadnicy poszli kawałek dalej, w miejsce, gdzie dymiły jeszcze zgliszcza po spalonym zameczku myśliwskim nad rzeką Białą (dzisiejszy Zamek Sułkowskich) i tam powoli budują swoją osadę. I tak zaludnia się powoli cała okolica ludźmi, którzy przestawali być niemcami, a zaczynali być tutejsi.
A w pobliskim Zatorze osiedlili się uciekinierzy i jeńcy tatarscy.
Książę Mieszko Otyły zmarł w 1246 roku, pięć lat po najeździe, prawdopodobnie na puchlinę wodną. W chwili śmierci miał lat 26. Zmarł w chwale jedynego, który odparł najazd barbarzyńców i w niesławie tego, który uciekł z pola bitwy. A w księdze pisanej w klasztorze dominikańskim w Raciborzu zapisano z tej okazji pierwsze znane polskie zdanie: “Gorze szą nam stało” wypowiedziane przez Henryka Pobożnego w chwili ucieczki Mieszka. Księga nie zachowała się. Zdanie zacytował w swoich kronikach Jan Długosz.
Tak to ucieczka m.in. wojów ze starobielskiego grodziska przyczyniła się do zapisania pierwszego zdania w języku polskim, a najazd Tatarów do powstania Bielska, Komorowic, Lipnika, Łodygowic i innych znanych i lubianych miejscowości.
Artur Pałyga
Artykuł pochodzi ze strony serwisu Super-Nowa www.super-nowa.pl
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Czegoś tutaj nie znalazłeś? Przeszukaj w: |
|
|
|
|
|
|
|
Przycisk Facebook "Lubię to" |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Aktualności: |
|
|
|
|
|
|
|
Partnerzy: |
|
|
|
|